poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Aż mi się smutno robi i wstyd, gdy widzę jak zaniedbałam bloga. 
Cóż winne lenistwo no i... coś o czym dzisiaj napiszę ;)

             W ostatnim poście ze stycznia pisałam o moim ślubie i weselu, cóż tak się składa, że tydzień temu obchodziliśmy rocznicę. Z tym wyjątkiem, że była nas już trójka. 
Tak, zostaliśmy rodzicami. I to właśnie dziś mija miesiąc jak córcia jest z nami <3
             Ciąża z początku była koszmarem, zamiast tradycyjnych objawów: mdłości, wymioty,  senność; u nas była huśtawka nastrojów (spokojna i cicha w pracy Monika, nagle wpadała w szał, krzyczała i 'rzucała mięsem'.... Dziękuje mojej wyrozumiałej kierowniczce, która już coś przewidywała) i nagłe omdlenia (ni z tego ni z owego nagle się 'wyłączam'). Że też praca ciężka po 12h, non stop stojąca i noszenie ciężkich rzeczy i do tego wada genetyczna (Macica Dwurożna z Przegrodą) dostałam L4.
W skutku mój 'kochany' pracodawca nie przedłużył umowy (miał prawo, umowa o pracę tymczasową, przez agencję pracy tymczasowej), mimo, że ciągle pracowałam u nich od 5 lat.:(
Nie załamałam się, trzeba iść dalej, ale martwiłam się jak to będzie i czy coś mi przysługuje.



            Stan błogosławiony przebiegał ładnie po 3 miesiącach dolegliwości minęły i mogłam już bez obaw poruszać się sama poza domem, nie martwiąc się, że gdzieś na ulicy zasłabnę.
Trochu wkurzała nadopiekuńczość wszystkich dookoła, ale z czasem się przyzwyczaiłam.
W połowie ciąży pojawiła się radość (będzie córa) i obawa, kolejna wada genetyczna (pępowina dwunaczyniowa). Po kilku badaniach jednak wyszło, że mimo wady, Nasza mała rozwija się wręcz podręcznikowo.
           Ciąża została zakończona tydzień przed terminem poprzez cesarskie cięcie: powód ułożenie miednicowe poprzeczne na skutek przegrody. Córcię zobaczyłam przelotnie i pojechałam na salę pooperacyjną. Po 2 godzinach udało mi się zobaczyć męża, strasznie zdenerwowanego, córkę zobaczył przez chwilę, po czym zabrali ją do inkubatora (nic nie powiedzieli czemu i co się dzieje), o mnie nie mógł się nic dowiedzieć (miał całkowite pełnomocnictwo do informacji). Z sali obserwacyjnej go wręcz wyrzucono... Bo tak. Mieliśmy dużo szczęścia, bo mój lekarz prowadzący, z którym bardzo się polubiliśmy, operował mnie i jak dowiedział się jak potraktowali męża, momentalnie zrobił awanturę, przekazał wszelkie informację i pokazał małą.
Pod wieczór musiałam wstać, przyznam, że nie spodziewałam się iż będzie tak łatwo. Jednak ból barku od pozycji wymuszonej na stole operacyjnym był nie do zniesienia, przy leżeniu aż się dusiłam. Pierwsze co zrobiłam, jak tylko wstałam, to popędziłam zobaczyć córkę i wziąć na ręce <3
Na następny dzień malucha była już przy mnie i wylądowałyśmy na normalnej sali. Szew goił się szybko, dzidzia była spokojna, a ja szczęśliwa. Po 4 dniach byłyśmy już w domu.

             I od tej pory zaczęło się rodzicielstwo ;) Nie jest kolorowo i słodko, jak to wszędzie pokazują, ale jest dobrze. Męczymy się z kolkami, biegunkami, odparzeniami i depresją poporodową, ale dążymy wciąż do przodu. Wszystko dla naszej córki, Alekty :)

PS. Nie wstawiam zdjęć, bo nie chcę publikować jej wizerunku (na razie).
Ale ten widok mnie zauroczył, czyli zapowiedź pięknej przyjaźni