środa, 6 stycznia 2016

Moje Wielkie Wesele :)

             Długi czas nie miałam siły pisać. Nie czułam weny, potrzeby i chęci. W moim życiu wiele się zmieniało. Coś przychodziło, a coś odchodziło. Pojawiały się ciągłe wymówki, lenistwo i brak czasu. Teraz może uda mi się to poprawić. Ale jak zaczynać to od przedstawienia kilku zmian, czyli co się wydarzyło w 2015 :)
             Pierwsze zdarzenie było katastrofą :( mój wierny laptop odmówił dłuższej współpracy, po długich akcjach reanimacyjnych wyszło, że nie opłaca się go już ożywiać. Mój dzień zawsze zawierał w rozkładzie przynajmniej godzinę z komputerem. A to sprawdzałam wiadomości ze świata i kraju (nie posiadam telewizora), sprawdzałam wiadomości, wchodziłam na strony banku, a teraz koniec. W domu znajduje się drugi laptop mojego Miśka, ale iz jest on zapalonym graczem, dostęp był tylko jak się doprosiłam. Zbawienie przyszło niedługo - Luby kupił sobie własny laptop, a mi oddał swój, tak więc na nowo mam kontakt ze światem.
             Druga sprawą to ślub, tak już jestem pełnoprawna żoną :) Przygotowania, problemy, jedno wielkie urwanie głowy. Ale duma, że my jako modzi sami organizujemy wszystko było dla nas wielką dumą i okazaniem, że radzimy sobie z życiem. Wszystko było na naszych głowach i miało być takie jak sobie wymarzyliśmy. Jedyne co zostawiliśmy rodzicom to prezenty, teściowie kupowali obrączki, a moi rodzice taka samą kwotę dołożyli do wesela. Sukienka zamówiona z zagranicy, z jednego z tych amerykańsko-chińskich sklepów: Dressale (zamiast 3500zł za sukienkę dałam 700zł), do sukienki domówiona torebka i oczywiście diadem. Jej jakość była niesamowita, choć poprawki musiałam wprowadzić sama (za małe piersi). Moja rodzina to zbieranina różnych talentów, szczególnie w robótkach ręcznych, ciocia była prze szczęśliwa słysząc, że może mi pomóc, a ja jej wielce wdzięczna. Zamek z tyłu sukienki się usunęło, koronki poprzeszywało i zrobiło drobne wiązanie gorsetowe (mojej młodszej siostrze wiązanie zajęło ok. 20 min), ale efekt był, a sukienka jak ze snu, udało się to o czym marzyłam "Choć raz w życiu chcę być księżniczką". 

                Zaproszenia były tym co spędzało mi z oczu sen. Wiedząc, że mój narzeczony interesuje się grupami rekonstrukcyjnymi średniowiecza (należał do Bractwa Rycerskiego), chciałam, by zaproszenia były w jego stylu. Średniowieczny zwój, z tekstem w średniowiecznym stylu i zalakowany pieczęcią. Ze znalezieniem nie było problemu, zamówiłam, opłaciłam i napisałam zapytanie jakich danych im potrzeba (cóż to było moje pierwsze zaproszenie ślubne) i tu nastąpiła cisza, po dwóch tygodniach wysyłania e-maili, wściekła i załamana piszę do firmy przez formularz kontaktowy co jest grane? Odpowiedź przychodzi momentalnie, u mnie szok i niedowierzanie "Niestety dopiero dostaliśmy pani wiadomość, wcześniejsze nie dotarły", ale jak to odpisywałam na ich adres, z którego oni sami pisali???? Ale no cóż ruszyło, a raczej tak myślałam. Podałam dane i czekam, najpierw mieli mi podesłać projekt do zatwierdzenia, no i znowu czekam, wg. ich informacji miało to trwać max 2 tyg., mija 3 tydzień i cisza, więc znowu w nerwach do nich piszę i tym razem moja wiadomość zadziałała, na drugi dzień jest już gotowy projekt, taki jak chciałam więc zatwierdzam i teraz 3 tygodnie czekania, aż przyślą. Po 2 miesiącach czekania (do ślubu zostało 3 miesiące, a gdzie jeszcze zaproszenia wysłać?Na wszelki wypadek wcześniej podzwoniłam, wytłumaczyłam sytuację i pozapraszałam z narzeczonym ustnie), upominania, moje nerwy nie wytrzymały, zażądałam, że albo zaproszenia na drugi dzień będę miała w rękach, albo żądam zwrotu pieniędzy. I tu znowu niespodzianka, następny dzień godzina 8 rano pojawia się kurier z zaproszeniami. W te pędy wypełniamy i jazda rozdawać, luby po swojej części rodziny, ja po swojej. I już gdy myśleliśmy, że to koniec piekielności... Niespodzianka. Trzy zaproszenia szły w paczkach, 2 na drugi koniec Polski i jedno za granicę do Szwecji. Wysłane do Polski dotarły, to do Szwecji nie - paczka zaginęła. Nawet nic bym nie wiedziała, gdyby nie rodzina, która zadzwoniła, zapytać o zaproszenie. No to my w te pędy na pocztę wysłać drugie, tym razem za potwierdzeniem odbioru. Zaproszenia wszystkie dotarły, w końcu...

           Z lokalem nie było problemu, w naszej ulubionej restauracji, na dodatek będącej pod nosem udało nam się znaleźć wolny termin. Ale tu też mieliśmy kilka piekielności, które i tak dobrze się skończyły. Spotkanie w marcu z kierownictwem i ustalenie menu, z narzeczonym jednogłośnie i sprawnie ustaliliśmy menu. Pierwsze dani? Tradycyjnie rosół. Drugie... No cóż Ariel lubi schabowe, a ja łososia.... To zrobimy tak. Trzy rodzaje do wyboru: Schabowe, łosoś na parze i karkówka :) A do tego jak kto woli ziemniaki lub kluski śląskie. Dla każdego coś dobrego. A mamusiom daliśmy pole do popisu, ciasta na wesele miały zrobić one :) Menu tak całe ustaliliśmy, by było co lubimy oboje :)  (był nawet barszcz z krokietami i pierogi ruskie). A mamusiom daliśmy pole do popisu, ciasta na wesele miały zrobić one :) Miesiąc przed weselem mamy zrobić wizytę potwierdzającą i tu niespodzianka. w ciągu 5 miesięcy całkowicie zmieniło się kierownictwo, a nasze menu ślubne zaginęło, na szczęście wszystko notowałam to i miałam dokładnie zapisane w notesiku, co, kiedy i ile. Menu powstało na nowo, na dodatek dostaliśmy w ramach wesela, apartament w hotelu tejże restauracji dostaliśmy na dobę gratis. Tydzień przed ślubem, kierownictwo znowu się pozmieniało, na szczęście menu nie zaginęło, a kierownik sali wziął wszystko "na klatę". Ale już rozmowami z nim i organizacja zajął się narzeczony, nawet na sali zrobili kącik rycerski.
           Ja sama zaczęłam bieganie, mierzenie sukienki, fryzjer (najpierw rozjaśnianie, a w dniu ślubu stylizacja), poszukiwanie maniciurzystki (moja mnie wystawiła na dwa dni przed) w czym pomogła niezastąpiona starsza siostra, ozdabianie auta (zajęłam się tym osobiście), bukiet załatwiła mi przyjaciółka u swoich sióstr, które zajmują się ozdabianiem imprez: Sisters Atelier.

        Nerwów w związku ze ślubem był pełno, ciągła bezsenność, troska o wszystko, a gdy nadszedł TEN dzień, to był on najwspanialszy. 22 sierpnia 2015 zostałam ŻONĄ :)
W tym samym dniu moja chrzestna miała urodziny, więc w przerwie wesela, złożyliśmy jej życzenia i całą salą zaśpiewaliśmy Sto Lat
Mam nadzieję, że tylko mnie takie problemy nękały i zazwyczaj organizacja wychodzi sprawniej. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy mi bardzo pomogli, podtrzymywali na duchu i trzymali kciuki.
Jeśli macie jakieś swoje "piekielne" historię, chętnie o nich poczytam.

PS. Ślub mieliśmy o 12 w Urzędzie Stanu Cywilnego, Wesele wystartowało o 13, a panna młoda usnęła o 20 znikając z własnego wesela :)


Następny post poświęcę na Podróż Poślubną :P Trzymajcie się i więcej uśmiechów :)